Friday, May 22, 2009

Wrocław czyli zmienna pogoda



16-17 maja graliśmy we Wrocławiu w czwartej edycji Spring Lube. Przy sobotnim wietrze i niedzielnym słońcu udało nam się zająć 9 miejsce na 16 drużyn. Wygraliśmy 4 mecze, a przegraliśmy 2. Wniosek z tych zawodów: musimy wygrywać mecze w grupie i ćwiczyć chwyt.
Relacja naszego gościa Popka:

SPRING LUBE 2009


Do Wrocławia razem z Oskarami wybrałem się także ja – reprezentant TIT Masters. Po długich lamentach i dogadaniu kwestii finansowych poczułem ulitowanie Łodzian i mogłem się przez chwilę poczuć Zdobywcą. Turniej ten, z racji okrojonego składu okazał się dla nas nie lada wyzwaniem. Drużynę stanowili: Olka, Marta, Aneta, Kojiro, Maciek, Mirek, Matys no i ja. W drugim dniu dojechał także Kuba, jednak po pierwszym dniu Aneta musiała opuścić rodzime miasto WD40 przez co proporcje liczbowe składu się zrównoważyły. Naszym schronieniem okazały się domki campingowe wyglądające na bardzo wytrzymałe, w których niespodziewanie unosiła się woń lawendy. Do Breslau dojechałem już o 16.50, Oskary natomiast po godz. 23.00. Razem spotkaliśmy się przy ogniskowym after party, skąd udaliśmy się do imprezki w „41”.

Szymon i Maciek postanowili spać w samochodach, reszta w baśniowym domku, którego wilk zdmuchnął za pierwszym razem. Rano ekipa samochodowa po wyprostowaniu młotkiem kręgosłupa była już gotowa na zmagania z dyskiem. Pierwszy mecz przyszło nam grać o 8.50 z Drehst'n Decekl. Wietrzna pogoda na pewno pokrzyżowała nam trochę grę i ciężko było sklecić jakąś składną akcję. Ostatecznie przegraliśmy 4 : 10. Wynik nie odzwierciedlał przebiegu gry, drużyna z Niemiec była do ogrania jednak standardowo był to mecz z typu wczucia się w rytm turniejowy. Drugi mecz rozgrywał się w jeszcze gorszych warunkach - do wiatru dołączył ziomek deszcz. Czekając na rozpoczęcie rozgrywki schowaliśmy się w krzakach odkrywając nowe techniki survivalu. Krótka rozgrzewka i już mogliśmy przystąpić do kolejnego meczu z organizatorami turnieju WD40. Wrocławska drużyna po zasmakowaniu goryczy porażki z debiutującym zespołem z 9 wzgórz, w obawie o wynik wystawiła swój najsilniejszy możliwy skład. Przy niedogodnych warunkach atmosferycznych, w jakich przyszło nam grać udało nam się stworzyć kilka całkiem dobrych akcji. Ostatecznie WD40 aka. ‘Suck My Disc’ wygrało 9 : 5, a my odnotowaliśmy kolejną porażkę. Warte odnotowania jest śmieszne wydarzenie z udziałem Geoffa, który z racji naszych braków ilościowych w składzie proponował nam pomoc w postaci kilku łepków do gry... przy stanie bodajże 8 : 4... No cóż, nie ma to jak szybkie wyjście z ofertą. Po tym meczu udaliśmy się do domku i susząc się rozmyślaliśmy o kolejnym meczu z 9 Hills. Drużyna z Chełmna przybyła w sile 28 dysków i przy naszej mocarnej ósemce wyglądało to trochę blado. My jednak niezłamani tym faktem pełni woli walki po przegranych meczach wyszliśmy na boisko z jasnym celem – zwycięstwo! Szybki rzut oka na goryli z 9 Hills spowodował rozkminkę w naszych umysłach. Wydawało się, że uciekli oni z pobliskiego zoo, które jest zarazem największe w Polsce pod względem występowania ilości gatunków zwierząt. Początek meczu to przewaga przeciwników, odskoczyli Nam na 2 : 0. Doświadczenie Oskarów zdobyte na zagranicznych turniejach zaowocowało i przewaga 9 Hills stopniała do remisu, a następnie do Naszego prowadzenia 2 : 3. Ostatecznie mecz zakończył się stanem 4 : 6 dla Nas. Pozdrowienia dla Olki, która „nienawidzi grać z facetami” :). Chełmianie okazali się drużyną grającą bardzo fizycznie, na pewno widać tutaj rękę Astro w ich wyszkoleniu. Najważniejszą kwestia w tym meczu okazało się zachowanie spokoju przez naszą drużynę co było kluczowym aspektem zwłaszcza patrząc na liczebność w szeregach przeciwników. Było to nasze pierwsze zwycięstwo na tym turnieju i dalej już nie oddaliśmy tego prymu. Po tym meczu Aneta opuściła nasze szeregi i byliśmy zmuszeni grać z jedną zmianą. Ostatni sobotni mecz mieliśmy grać z drużyną Discover z niemieckiego Cottbus. Już trochę podmęczeni, ale jak zawsze pełni ochoty do ciepania deklem rozpoczęliśmy mecz. Pierwsza świetna akcja dla Niemców – dysk wędrował w ich rękach jak po sznurku i z błyskawiczną prędkością przenieśli się w pobliże naszej zony i moment później zdobyli punkt na 1 : 0. Na szczęście nie zważaliśmy na to i staraliśmy się grać swoje. Mecz naprawdę bardzo wyrównany, punkt za punkt, przejęcie za przejęcie. Koniec końcem skończyło się 8 : 9 dla Nas i jak sama nazwa drużyny mówi Niemcy „odkryli” smak porażki. Bilans sobotnich meczu prezentował się 2 – 2 i zważając na to, że graliśmy w nielicznym składzie, prezentował się całkiem nieźle.

Po meczach natychmiast udaliśmy się pod prysznice z oczekiwaną chęcią odświeżenia. Ku naszemu zdziwieniu woda w prysznicach była chyba odprowadzana z syberyjskich lodowców przez echem wydobywały się odgłosy, które sugerowały raczej na obecność naszych praprzodków w kabinach. Po kąpieli, żeby wszystko się zgadzało Maciek musiał dopisać przecinek między dwoma cyframi swojego numeru na koszulce :). Następnie szybko wciągnęliśmy obiado – kolację, a później ja wkupowałem się do Astro Disco zerując żubrówkę... Po tym wszystkim udaliśmy się na imprezę. Zażarte dyskusje przy piwie między mną, Mirkiem i Maćkiem to przykład tego czym żyją mężczyźni, a najbardziej pasjonujące było opowiadanie meczu Legia – Widzew z 96r. Do klubu dotarł już nieobecny w pierwszy dzień Kuba i miał nam pomóc w walce o dobre miejsce. Impreza upływała naprawdę bardzo sympatycznie, dobrze jest się zrelaksować po wysiłku. Motywem przewodnim imprezki okazało się hasło Astro brzmiące: „Party, party, party!” przewijające się przez cały turniej i przeinaczanie także na „Jurek, Jurek, Jurek!”... Najciekawszym wydarzeniem okazała się droga z imprezy Maćka i Mirka, gdzie dla umilenia przeciągającej się drogi Kasia niczym asa z rękawa wyciągnęła Gin Lubuski. Jak przystało na weteranów pykali go z gwinta. Chłopaki po omacku znaleźli naszą budę, a bezcennym było zobaczenie ich miny po przebudzeniu.

W niedzielny poranek prawie wszyscy w dobrej formie udaliśmy się na boisko, aby rozegrać mecz z Fristaszkami. Pod ta kuriozalną nazwą kryją się juniorzy SOL-u. Pod wodzą Szyma szlifowali swoje umiejętności. Jeśli będą się rozwijać pod okiem zawodników z Sosnowca to kiedyś mogą zamieszać. Pogoda w drugim dniu znakomita, poczciwa Klara dawała nam po buźkach jak nigdy. Mecz ogólnie bez historii wygrany przez nas 10 : 3, w którym Matys w końcu przełamał swoją niemoc i zdobył 3 punkty! Warte odnotowania także kilka sławetnych wznoszaków w wykonaniu Kojiro. Po meczu udaliśmy się do stolika organizatorskiego i dowiedzieliśmy się, że ponownie gramy z 9 Hills o 9 miejsce. Do ostatecznej potyczki podeszliśmy bardzo zmotywowani. Syrena i poszło... Pierwszy pull... Inicjatywę od razu przejęli rywale. Nie mogliśmy nic ugrać, nerwówka i zdenerwowanie. Sromotnie przegrywaliśmy i przy stanie 5 : 1 dla 9 Hills, gdy oni mieli dysk nastąpił przełom. Niczym feniks z popiołów Zdobywcy powrócili z zaświatów odradzając swoje najbardziej ukrywane zmęczeniem moce. Nasz skład obarczony plagami kontuzji zdobył 5 punktów z rzędu! Po raz kolejny wyszło doświadczenie Oskarów. Podczas gdy powinniśmy robić „dwójkę” w majty zachowaliśmy cierpliwość co przyniosło profity w objęciu prowadzenia. Było 5 : 6 dla Nas i 9 Hills grało bardzo agresywnie. Ponosiła ich chyba chęć zwycięstwa i ta pierwszoturniejowa adrenalina. Kilka razy trzeba było temperować ich zapędy, bo bez tego moglibyśmy nie dotrwać pełnym składem do końca meczu. Zażarte walka toczyła się punkt za punkt, a widowisko było naprawdę emocjonujące. Przy stanie 7 : 7 zabrzmiał dźwięk syreny co oznaczało cap-a. Wcześniej jeszcze lekki uraz nogi u Maćka, jednak po dobrym rozciągnięciu mięśnia powrócił do gry. Po kilku stratach i przejęciach w końcu Szymon rzuca do Oli, która swoim chwytem przynosi nam wygraną i zostaje last point catcher. Po wyczerpującej batalii po raz drugi odnosimy zwycięstwo nad 9 Hills i zdobywamy 9 miejsce. A propos drużyny z Chełmna chciałem dodać, że są bardzo dobrze wybiegani. Jeśli będą ciężko trenować i opanują stosowanie różnych taktyk drzwi do sukcesów są otwarte na oścież. Już teraz 10 miejsce jest bardzo dużym sukcesem po tak małym czasie grania. Beniaminkom gratuluję. Turniej wygrała drużyna RJP, która w finale pokonała Uwagę Pies po zażartym pojedynku. W nagrodę otrzymali Puchar utworzony z rolek po srajtaśmie :P Oto wyniki turnieju:

1. RJP Squad
2. Uwaga Pies!
3. Uncle John's Band
4. Drehst'n Deckel
5. Grandmaster Flash
6. WD40
7. Altimejt Warsaw Frisbears
8. Astro Disco
9. Zdobywcy Oskarów
10. 9Hills
11. Diskick
12. Fristaszki
13. Discover
14. Bednarska
15. Bez Ciśnien
Winner of the Spirit of the game: Fristaszki

Turniej dla nas naprawdę ciężki. Brak zawodników dał się nam we znaki. Szacunek dla Mirka, który grał „bez nogi” oraz dla wszystkich graczy za pełne poświęcenie i walkę do upadłego. W całym turnieju mnóstwo dropów. 9 miejsce nie jest złym rezultatem, zważając na nasze braki kadrowe. Podsumowując: wyniki chyba ciut lepsze od gry, myślę że daliśmy radę grając praktycznie bez zmian. Wielkie brawa dla wszystkich. Jeśli chodzi o moją osobę: grę oceniam na średnio, ale sądzę, że nie było problemów z wkomponowaniem się w drużynę. Poczułem się jak jeden z Was.

Jadąc na banę spotykamy się z chamówą wrocławską. Trochę nerwów, ale wszystko zostało opanowane. Czekając za pociągiem pewien żul wyszedł z propozycją zdegustowania z nim nalewki. Po długim namyśle odmówiłem, a ten jako argument popierający jego trunek dodał, że jest porzeczkowa... Po jeszcze dłuższym namyśle odmówiłem ;)

Od siebie chce dodać, że Zdobywcy Oskarów to super drużyna, a co najważniejsze super ludzie. Z tego turnieju wyniosłem dużo doświadczenia. Mam nadzieję, że swoją osobą pomogłem Wam choć odrobinę. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł z Wami zagrać.

Dzięki za wszytsko, jesteście zajebiści!!
popek

3 comments:

  1. Wysoka piątka Popinho, glajska relacja, byłeś mega wsparciem, wbijaj się do naszej ekipy, kiedy tylko chcesz, w każdym turnieju chętnie popykamy razem, bo naprawdę dobrze prezentuje się nasza współpraca, ziomski ziom. Ode mnie jeszcze big up dla Karoliny z Uwagi za pomoc w meczu z Diskoverem oraz kciuk dla Matysa, który z Fristaszkami zagubił się w czasie i przestrzeni i śmiało cutował 10 metrów za linią końcową. Tosty o 4 rano z tostera podłączonego do agregatu na środku pola smakują nieziemsko. Rąsia gracze, up!

    ReplyDelete
  2. Popek spoks relacja. Można się pośmiać.Szacun za wsparcie i dobra zabawę, było super.Zawsze możesz z nami grać kiedy tylko chcesz. Dołączam się do podziękowań Maćka dla Karoliny.Pozdro.

    ReplyDelete
  3. W swojej relacji zapomniałem o wsparciu Karola w meczu z Discover... Przepraszam za to :) Pozdrówka dla wszystkich!!

    ReplyDelete